Przyziemny Ikar V Maciej Zbigniew Świątek...
Maciej Zbigniew Świątek
Troja
Gniew utrwalony w ruinach,co do których nie ma pewności
czy są to właśnie te ruiny,przetrwał dzięki ślepcowi.
Czy była w tym ślepa sprawieliwość czy ślepy los ? Boski
wyrok na zwycięzców tryumfujących jak wieczny ogień ?
Nad miejscem,gdzie było miasto,kołysała nas pieśń,
białoskrzydłe słowa obejmowały ramionami piastunek,
mlekiem była mgła wieków,a może dym ? Pierwszy dzień
miał w oczach trwogę,niezagasłą czerwoną łunę.
Wracaliśmy tam jak do bezpiecznego nieświadomego snu,
ubrane w perły łzy nie bolały w głębokich oczach króla,
w tej harmonii nie zgrzytały miecze,a żałoba wdów
była tylko pomnikiem z łagodnego białego marmuru.
Na pustym brzegu starej rzeki zbudowaliśmy piramidy pokoleń,
świat równie niedotykalny jak kamienie filozofów,
dzięki ślepemu naocznemu świadkowi zbroiliśmy wiedzę w pokorę
i z wiarą szukaliśmy śladów prawdy na piasku dogmatów.
Jeruzalem
I nie został kamień na kamieniu. Orły obsiadły równinę jak sępy,
Ostatnich bohaterów opłakiwały wieki rozproszenia w pustyniach
obcych słów, bezdrożach nieznanych oczu, inności, która jest piekłem.
Pod wiecznym namiotem nieba nie było miejsca dla wybranych z gliny.
Kiedy runął świat kamiennych tablic i starło się na proch przymierze,
nie było dokąd odejść, a przecież tylu odejść musiało; nie rozumiejąc
wędrowali nierozumiani, nieprzeklęci, a przeklinani, niosąc krzyże
gwiazd, niechciani nigdzie, zbyteczni wszędzie, z beznadziejną nadzieją.
Wszędzie były zburzone mury ich miasta, burzone po wielokroć,
jakby zniszczenie było odwieczną istotą ich trwania, świętym prawem
ich dzieci i dzieci ich dzieci, a ściany domów wciąż wznoszone z płaczu
upadały jak wieże i mieszały się z językami rzek szepczącymi lament.
W zbudowanych tylko dla nich stolicach nie mogli żyć lecz umierali
na ulicach okrutnej ironii, wśród dymu z niefabrycznych kominów,
ubrani w swe narodowe błękity i biele, grzebani w ziemi nieobiecanej,
pamiętając tamtą świątynię wzniesioną przez ojca i syna.
Rzym
Tęskniło do ognia szaleńca upadłe miasto,do chwały feniksa,
do wieczności,która wydawała się kończyć jak każda nasza wieczność.
Jakże wspaniały był czas podpalacza w porównaniu z iskrą,
niszczącą resztki niewarte nawet rzucenia psom.'Swietność
leżała nierozpoznana u stóp nadchodzących wszystkimi drogami.
Było ich wiele,zbyt wiele jak na siedem wzgórz przebudzonej baśni.
Orły zmienione w krety trwały w zaślepieniu,aż odleciały
czarne,szukając gniazd u wodzów bardziej niż dotąd chciwych i żelaznych.
Wszystkimi drogami rozchodziła się pamięć o zburzonym mieście,
odżywała od wschodu do zachodu w snach szaleńców i próżności ludów;
tylko w tym byli podobni do dawnych obywateli spadkobiercy
nie wyznaczeni żadnym z testamentów,nie znający innych cudów
prócz cudu własnego życia - taniej jarmarcznej sztuki,nie wartej słów.
Mleko wilczyc było chlebem powszednim zdobywców,niczym szczególnym
w puszczach.Stąd śmiech szyderczy z cherlawych potomków dwóch
braci,którzy wtopieni w tłum,zrównani zostali z ogółem.
Moskwa
Tym ogniem ugaszono inny ogień,a może uratowano tylko legendę
trójkolorowych płomieni ? Nie dano im zagasnąć z bezsiły ?
Z wyczerpania ust głoszących wolność obcą mową ? Jest błędem
sądzić,że wolne,równe i bratnie mogą być karabiny.
Zapominali o tym podpalacze jednookiego,niewidzącego trzeciego wymiaru ;
głębi,na zawsze niedostępnej cyklopom,tym którzy uderzeniami młotów
miażdżą,aż do płaskości,każdy nawet własny kształt.Z pożaru
powstał naród i zapomniał,że inne narody mają swoich proroków.
Na zgliszczach została duma boga wojny i zaślepiła pogorzelców
dobrowolnych,do dziś.Może w wypalonej pustce jest niezauważone
miejsce na zrozumienie innych światów ? Pokora wielkich
ma wzniosłość dymu i nim ją rozwieje wiatr w zasłonie
skrywa nadzieję na mądrość następców.Bywa,że złudzenie trwa lata,
czasem zmienia się w prawdę i otwiera oczy na wszystkie barwy tęczy.
Na spopielonej ziemi stoi imperium.Memento ognia parzy stopy,
i nie daje odpocząć sumieniom wciąż płytko śpiących zwycięzców.
Coventry
Widziana jedynie przez późniejszego ślepca nagość
była biała jak koński grzbiet drżący z podniecenia.
Strzelały w puste kamienie kopyta,zostawiając ślady
jasne jak włosy rozwiane wiatrem proroctw i przeznaczenia.
Nie uchroniła bezbronność miasta przed żelazną chmurą,
z wysoka nie widać było piękna i nie czuło się upokorzenia,
tylko równie puste były ulice,a przerażonym szczurom
daleko było do ludzi jak ludziom do Zbawiciela.
Spadł na spokojnych mieszczan wstyd chełpliwych Ikarów,
zrzuciły go otwarte brzuchy dawno zczerniałych orłów,
zamykała oczy śmierć na nagość kościstą pożarów,
a dym jak włosy okrywał miękkość domów pokorną.
Podniosła dumne czoło bezmyślnie rozebrana pani
i nie zatryumfował smok pełen bluźnierczej ohydy,
za zamkniętymi na wieczność ślepymi okiennicami
zostali martwi,najeźdźcy odlecieli ze wstydem.
Warszawa
Zabijano domy, puste już, żyjące tylko echem gwaru
rozbieganych dzieci, dzieci mniejszych od karabinów,
lecz szybko rosnących jak drzewca wolnych sztandarów
ponad mądrość starców, ponad proroctw przyszłe ruiny.
Zabijano domy szeregami, ulicą po ulicy przechodził kosiarz
z trupią głową zarazy, w rytmie makabrycznego walca,
pełnokrwiste cegły zapadały w ziemię nadzieją pokłosia,
młodość cieniem się kładła na spękanych od ognia tarczach.
Wcześniej zabijano ludzi, zwykłych przechodniów i żołnierzy
bez mundurów, odzianych w naród, tę niewidzialną szatę,
zabijano miasto w całości, do ostatniego ptaka i nagiej ziemi,
do ostatniego w bruku kamienia i płyty chodnika ostatniej.
Na wschodzie zatrzymała się czerwona gwiazda, patrzyła w złamane słońce,
nieruchoma, miała stać się przyszłością zabijanych,
po dniu pełnym czarnych promieni nad równinę pokrytą wojskiem,
noc nadchodziła długa bez łaski odpoczywania.
Drezno
Na ten stos drewno zbierano przez wieki z różnych lasów,
złożyły się na niego pokolenia duchów pełnych pracy,
tej radosnej ekstazy rzemieślników wyzwolonych z czasu,
żywych nitek słonecznych niestrudzonych tkaczy.
Spłonął w jedną noc straszną,kontynent idei pogrążył się w ogniu,
zarzewiem były słowa spalone,płomień wieczny autodafe,
sprawieliwość wracała bezlitosna zbrodnią przeciw zbrodni,
odrzucona nienawiść spadała purpurą i szkarłatem.
Bezwolne były gwiazdy siejące mord,pełne rozpaczy i nędzy,
podległe fizycznym prawom nie mogły zatrzymać odwetu za śmierć,
w rozpalonej nocy bez dumy pękały porcelanowe serca,
dotknięte piętnem przeklętych twardych jak czołgi serc.
Podwójny tryumf zła niszczył glinę białą i tę ludzką,
wyniesionych ponad nią nieludzkich,upadłych samozwańców,
patrzyli w nieba pełne ich odbić żelazne lustro
oczami ślepymi na piękno ludzi i rzeczy zwyczajnych.
Hiroszima
Ta jasność miała w sobie siłę rozszczepionej schizofrenicznej jaźni,
z imieniem matki ptak śmierci przeleciał nad miastem,powiał wiatr
niosący wieść,że oto wypełnił się czas.Fałszywy prorok głosił prawdy,
w które nie uwierzyłby nikt.A jednak nie skończył się świat.
Szaleństwo jednego człowieka stało się tak normalne jak normalność
tych wielu,którzy tylko strzelali,wydawali rozkazy,chwytali za noże,
szaleństwo było tak oczywiste jak obojętność czytających rankiem
gazety w dalekich krajach,za górami,lasami,za wielkim morzem.
Cóż by się stało,gdyby owa moc stała się udziałem prawdziwych szaleńców ?
A może nie mieściła się w paranoicznych umysłach rojących o władzy ?
Może przerastała wyobraźnię boskich cesarzy,wodzów,wielogwiezdnych
generalissimusów ? W błysku ujrzeli jak bardzo są nadzy.
Na spalonej,pustynnej ziemi pozostały tylko cienie mieszkańców imperium,
oderwani od nich ludzie zniknęli jakby byli jedynie zmyśloną bajką,
niewidzialna śmierć krąży nadal po nieistniejących ulicach karcąc
tych,którzy ośmielili się widzieć zbyt rzeczywistą niewyobrażalność.
Sarajewo
To miasto umiera powoli,wiele w nim jeszcze nadziei,jeszcze lekarze
sprowadzeni z zagranicy są dobrej myśli,jeszcze mówią trzymaj się !
Zgasł tylko święty ogień,bo jakże to palić znicz przy żywym ? Grabarze
mają czas i dyskutują z księciem o błaznach,może z arcyksięciem
o arcybłaznach ? Najedzeni członkowie wielkiej rodziny narodów
odwiedzają chorego przynosząc pomarańcze i delikatną cięlęcinę
własnego strachu - byle tylko nie była to zakaźna choroba ! Bogów
tam nawet jest zbyt wielu,który udzieli ostatniego namaszczenia ?
Były miasta,które oblegano przez dziesięć lat,więc tu nie jest najgorzej,
no,za rok,dwa,trzy,kiedy nadejdzie nowa era,a nic się nie zmieni,
wtedy to będzie sprawa poważna,a przecież zdarzyć się może,
że pacjent umrze ze starości przeżywszy życie w agonii,a po odłączeniu
aparatów,rurek,kroplówek,wielu będzie opisywać historię choroby,
wielu oburzonych zażąda prawa do eutanazji,wielu się im sprzeciwi.
Ogólnie to wszystko jest kłopotliwe,tak stać nad żywym grobem
i słyszeć śmiech armat drwiących ze słów,ogólnie to jest kłopotliwe.
Grozny
W sylwestrową noc na ulicach było hucznie jak nigdy za czasów
ponurych betonowych pomników wodzów rewolucji i bydlęcych wagonów,
oczy proroka radowała zieleń młodości niewiernych,w pałacu
dziwiono się ile krwi pod mundurami mają spadkobiercy czerwonych
sztandarów.Potem rozstrzelano domy niepotrzebne zabitym,żywi wyszli
na długie spacery ; zimą to zdrowo zwłaszcza dla dzieci i kobiet.
Wielu zabitych ukrywano przed światem zdziwionym - ich liczba
mówiła zbyt dużo - jak wiele może powiedzieć martwy człowiek !
Dławił się kością małego narodu wielki niedźwiedź,z ruin wstawały
opary antycznego heroizmu i alkoholu,przerażeni zwycięzcy parli na przód
zjadani przez psy,zabijani po śmierci przez swoich generałów,
obrońcy pościli we dnie,nocą zaspokajając zemstę i głód.
Wielcy politycy klepali po ramieniu pijanego demokratycznego prezydenta,
a przemykającego się w gruzach despotę tropili zawzięci dziennikarze,
w cywilizowanym świecie istniała potrzeba jakiegoś groźnego miejsca,
które jak w kinie można by żądnym krwi widzom dokładnie pokazać.
Chodzę głuchą doliną,dalekie horyzonty
wzmagają tylko pustkę.Śpiewam psalmy fałszywie,
mój cień pełznie ziemią,pokorny jak pątnik,
ranny borów mrocznych upadłym igliwiem.
Gdybym mógł nie lękać się śmierci i bólu,
byłyby prawdziwe słowa i muzyka,
lecz Bóg wraz ze słońcem powędrował górą
i tylko tęsknoty oczami dotykam.
Zagubiony w dalekich przestrzeniach bezdroża
jak pies szukam śladów Pana i człowieka,
a gardłu przeszkadza wytarta obroża
i nawet na księżyc nie mogę już szczekać.
Niczego mi nie brak,po brzegi wypełnia
bezcielesną pustkę bezbrzeżna pustynia
i wędrówka po niej niezmiennie codzienna,
i myśli o innych,podobnych dolinach.